Zapraszamy do relacji autorstwa Mindexa i Karoli z wyprawy do Poleskiego Parku Narodowego, gdzie nasza ekipa wybrała się na zaproszenie Rowerowego Parczewa.
 
Już jakiś czas temu grupa rowerzystów z Rowerowego Lublina zaplanowała udział w rowerowej wycieczce do Poleskiego Parku Narodowego, organizowanej przez Rowerowy Parczew. Chłopaki z Parczewa ustalili termin wycieczki na weekend 10-11 kwietnia 2010 roku, a my oczywiście byliśmy chętni do jazdy w tym terminie. Ustaliliśmy wszystkie szczegóły i umówiliśmy się w sobotę, 10 kwietnia, w miejscowości Piaseczno, gdzie znajdowała się nasza baza wypadowa, udostępniona przez Szymka_sq.

W dni poprzedzające nasz wypad na Polesie z zainteresowaniem i lekką dawką stresu śledziliśmy prognozy pogody, licząc w duchu, że będą możliwie najbardziej pozytywne. W przeddzień wyjazdu prognozy nie były idealne, ale mimo to zdecydowaliśmy o wyjeździe.

W sobotę rano pogoda zdawała się być niepewna, bowiem niebo było zasnute chmurami, a słońce, jeśli dawało radę się przebić przez grubą warstwę chmur, to tylko na krótkie chwile. To oczywiście nie przestraszyło nas, podobnie jak Grześka i Jarka z Parczewskiej Grupy Rowerowej. Grupa lubelskich rowerzystów wyruszyła z Koziego Grodu około godziny 9.00, wioząc siebie i rowery samochodami na miejsce startu rowerowej wycieczki. Po drodze zaskoczył nas... grad. Tak. Przez chwilę padał grad, a niebo przybrało ołowiany wręcz kolor. To jednak nie wzruszyło nas ani trochę.

W okolicach godziny 10.00 stawiliśmy się wszyscy w umówionym miejscu, skąd po krótkiej chwili poświęconej na składanie przewożonych w autach rowerów i przebieranie się wyruszyliśmy w drogę. Na miejsce przybyli: Grzegorz i Jarek z Parczewskiej Grupy Rowerowej oraz przedstawiciele Rowerowego Lublina: Karola, Kola, Bart, Holden, Szymek_sq, August, Gumiś, Asunday i Mindex.

Pierwsze kilometry nakręciliśmy na koła naszych rowerów po asfalcie, lecz po kilkunastu minutach skręciliśmy w drogę gruntową, na której już po chwili jazdy musieliśmy przechodzić pod zwalonym drzewem. Poczuliśmy się jak na ekstremalnej wycieczce. Powiedzmy w jednym procencie ekstremalnej ;). Chwilę po przejściu pod drzewem, kładkami przywitała nas ścieżka "Spławy". Musieliśmy kilka kilometrów przejechać po tych drewnianych kładeczkach (ich rozmiar usprawiedliwia zdrobnienie) o szerokości ok. 70 cm, miejscami śliskich od wody, miejscami nie do końca dobrze zbitych i czasem dziurawych, ustawionych pośród bagien, w które nikt z nas nie miał ochoty wpaść ;) Jazda po tych kładkach była naprawdę ciekawa, a jeszcze ciekawszym czynił ją fakt, że w niektórych miejscach po obu stronach kładek, tuż przy nich, stały drzewa, co zmuszało do umiejętnego balansowania ciałem i przejazdów przez takie miejsca w dużym skupieniu. Gumiś, który tego dnia bodajże drugi raz miał na nogach buty z blokami i jeździł wpięty w pedały SPD, sprawdził osobiście głębokość bagna w jednym miejscu. Na szczęście nie było ono tam zbyt głębokie, ani wciągające.

Po zjechaniu z kładek i przeprawie przez błotnistą drogę leśną, znów pomknęliśmy po asfalcie, by po niedługim czasie znowu wrócić na szlak leśny, przez chwilę piaszczysty, zmuszający do użycia najmniejszej przedniej zębatki. Następnie zaliczyliśmy między innymi ścieżkę „Perehod”. Zanim do niej dotarliśmy, musieliśmy przechodzić kilka razy przez zwalone na drogę drzewa – podarunek od bobrów, dość licznie zamieszkujących Poleski Park Narodowy. Niektórzy z nas mieli okazję spotkać się dwoma łosiami, które niestety nie pozwoliły się sfotografować i szybko uciekły. Po drodze do Durnego Bagna widzieliśmy łabędzie podrywające się do startu z rozległych wód bagiennych.

Jechaliśmy raz szybciej, raz nieco wolniej, podziwiając piękną przyrodę Poleskiego PN. Raz na jakiś czas zatrzymywaliśmy się, by spojrzeć na mapę, wejść na wieżę widokową, czy zrobić kilka zdjęć.

Po dojechaniu do Wytyczna zaczęliśmy kierować się w stronę naszej bazy w Piasecznie. Jechaliśmy raz żółtym, raz czerwonym szlakiem pieszym, częściowo po lasach, trochę po asfalcie. Niedaleko końca trasy czekała nas jeszcze ostatnia tego dnia przeprawa przez głębokie błoto, a także ciekawy odcinek drogi, który zdawał się być odpowiedni do uprawiania motocross’u, a nie do rekreacyjnej jazdy rowerem.

Około godziny 18, po przejechaniu ok. 65 kilometrów, głównie po terenach podmokłych, piaszczystych i błotnych, dotarliśmy do domku w Piasecznie. Niektórzy od razu umyli swoje rowery, usuwając z nich wielkie ilości błota. Niektórzy ruszyli do kuchni, by napić się pysznej kawy, jeszcze inni zajęli się jedzeniem. W tym momencie naszą grupę opuścili Asunday i Mindex. Natomiast pozostali uczestnicy wycieczki zostali na wieczorne ognisko.

Jako, że tradycji musiało stać się zadość, wieczorem trzeba było nawodnić organizmy chmielowym izotonikiem. Posiedzieliśmy przy ognisku, wrzuciliśmy przygotowane przez Mistrza Patelni Szymona_sq mięsiwo na ruszt, obgadaliśmy pół forum (niektórych powinny porządnie uszy piec) i niestety zaczął padać deszczyk. Przenieśliśmy biesiadę do domu, po jakimś czasie niektórzy z nas poszli spać, a najtwardsi obradowali do późnych godzin nocnych przy trunkach. Poczyniono pewne ustalenia, powzięto pewne zamiary, rozpatrzono wszelkie za i przeciw, plusy dodatnie i minusy ujemne, do żadnych wniosków nikt nie doszedł i pomknęliśmy w objęcia Morfeusza. Dla niektórych tym Morfeuszem okazał się Bart. Karola jak zwykle wszystkich budziła, bo chrapali i rano ustaliliśmy, że skoro chrapanie tylko jej przeszkadza to już nigdzie więcej nie pojedzie. Po sytym śniadaniu nikt nie wiedział co robić, jedno było wiadome - wszystkich wszystko bolało, a na zewnątrz ciemne chmury zwiastowały deszcz. Grzesiek i Jarek postanowili zrealizować do końca swoje rowerowe plany i wyruszyli w stronę Urszulina. Reszta towarzystwa leżakowała do południa, by potem pobujać się po okolicznych chaszczach, krzakach, moczarach, bagnach, piachach, błotach. Niektórzy po tej wyprawie dostaną Upragniony Jedyny i Autentyczny Certyfikat Hardkora, nadany przez Radę Hardkorów. Po mrożącej krew w żyłach lajtowej wycieczce wypluliśmy błoto, zjedliśmy pożywny obiad, doprowadziliśmy rowery do ładu, a następnie do ich rozkładu, pobajerzyliśmy i o godzinie 17 opuściliśmy uroczy domek.

Dobrym podsumowaniem całej wycieczki może być jedno stwierdzenie: „Było świetnie”. Chyba nikt z uczestników nie wrócił z niej zawiedziony czy niezadowolony. Natomiast wszyscy z pewnością byli pod sporym wrażeniem piękna eksplorowanych przez nas terenów i dzikości tamtejszej przyrody. Wszystkim miłośnikom przyrody właśnie, lubiącym wycieczki, w szczególności te na dwóch kółkach, z całą odpowiedzialnością polecamy Poleski Park Narodowy na wypady weekendowe czy jednodniowe. My pewnie również jeszcze nie raz tam się pojawimy z naszymi rowerami.

Jeżeli chcecie zobaczyć, jak wygląda Poleski Park Narodowy, my i nasze rowery – zapraszamy do obejrzenia zdjęć w naszej Galerii.

Wieści z Facebooka

SFbBox by website