Pomimo tego, że mamy już jesień (a miejscami nawet zimę) Rowerowy Lublin nie zwalnia tempa. W ostatni weekend trójka naszych forumowiczów: Perceive, Bart i Szymek_sq wybrała się na hardkorowy wypad na Roztocze. Ich zmagania można oglądać w naszej galerii i komentować na forum. Poniżej znajduje się relacja Sylwii (Perceive) z tej emocjonującej wyprawy. Zapraszamy do lektury.
Dzień pierwszy:
Dojechaliśmy do Zwierzyńca, rozpakowaliśmy graty i po szybkim ustaleniu trasy rozpoczęliśmy dzień pierwszy naszych rowerowych zmagań. Nikt wtedy nie przypuszczał jak on się potoczy dalej :-)
Dojechaliśmy do Zwierzyńca, rozpakowaliśmy graty i po szybkim ustaleniu trasy rozpoczęliśmy dzień pierwszy naszych rowerowych zmagań. Nikt wtedy nie przypuszczał jak on się potoczy dalej :-)
Zaczeliśmy dość standardowo czyli po dojechaniu do stawów Echo udaliśmy się szlakiem rowerowym przez Floriankę w stronę Górecka. Już po kilku kilometrach doszłam do wniosku, że błotniki to jednak dobra rzecz (co prawda później zmieniłam zdanie :-) ). Koło kapliczki przerwa na jedzenie i prowizoryczne mycie za pomocą bidonu napędów, które wydawały z siebie przerażające dźwięki. Z Górecka zaczęliśmy się poruszać szlakami pieszymi i ścieżkami dydaktycznymi, gdzie rozpoczęło się już nieustające zetknięcie ze skutkami wichur sprzed kilku dni. Wszędzie na ścieżkach mnóstwo przewróconych drzew i połamanych gałęzi. Było dużo podjazdów, a raczej podejść i gubienia szlaku. Dojechaliśmy do tabliczki informacyjnej - Zwierzyniec 13km. Nie wpadłabym na to, że czeka nas wtedy jeszcze 3 godziny jazdy, a była godzina 17. Dała nam trochę w kość jazda po dużym wzniesieniu na polu, gdzie było mnóstwo śniegu. Tam zakończyła się przygoda z suchymi butami. Na zjeździe z pola Szymon uprawiał drifting po śniegu z nieukrywaną radością rozmijania się z torem prostym o dobre metry :-) W międzyczasie zrobiło się ciemno, a my byliśmy w środku lasu, gdzie praktycznie nie dało się poruszać na rowerze. Przedzieraliśmy się przez krzaki, drzewa, śnieg, gubiąc co chwilę szlak i będąc w miejscach gdzie naprawdę wydawało nam się, że nigdzie nie ma drogi. Gdyby nie bocialarki Bartka to mogło być z nami krucho, ale przynajmniej było ciepło i mieliśmy jeszcze jedzenie i picie, więc do rana byśmy przeżyli :D Znaleźliśmy w pewnym momencie trochę szerszą drogę i postanowiliśmy zboczyć ze szlaku, którego i tak już nie mogliśmy odnaleźć i w ten sposób już bardziej na rowerze niż pieszo dotarliśmy do miejscowości Obrocz, skąd już prosto trafiliśmy do Zwierzyńca. Bartek złapał gumę, ale po dwukrotnym pompowaniu udało się dojechać bez zmieniania dętki. Zmęczeni i zadowoleni ze smakiem zjedliśmy spaghetti Szymona i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek :-)
Dzień drugi:
Jako, że nie było Jurka :-P i nie miał nas kto popędzać zebraliśmy się dopiero koło godziny 11. Generalnie cały wyjazd to był taki no stress. Na wszystko był czas. Drogę pogubiliśmy już kilka km za Zwierzyńcem, przez co nasza wcześniej ustalona trasa została zweryfikowana bardzo wcześnie. Ja miałam ciśnienie, aby odwiedzić gajówkę Dębowiec, no i się udało. Tam zjedliśmy i udaliśmy się w stronę miejscowości Kosobudy. Znowu było mnóstwo poprzewracanych drzew. Bartek zgubił pompkę, ale na szczęście się zorientował szybko, bo później niestety się przydała. Próbowaliśmy szlakiem czerwonym dojechać do Wojdy i dalej do Guciowa, ale na którymś zjeździe na polu złapałam gumę. Chłopaki dzielnie wymienili mi dętkę – dzięki, i już się mieliśmy zbierać, a tu niespodzianka – Bartek też ma gumę. Dosyć na skróty dojechaliśmy do asfaltu i już po szosie wróciliśmy do Zwierzyńca na spotkanie z Karolą i Kolą. Wieczorem niestety musieliśmy wracać i tak się zakończył roztoczański weekend :-)
Podsumowanie:
Było na tym wyjeździe wszystko – śnieg, piach, błoto, zjazdy, podjazdy, zima, jesień, jesieniozima :D
Patenty użyte podczas wyjazdu – błotnik z butelki pet na uzupełnienie połamanego błotnika, taśma izolacyjna na ochraniaczach, taśma izolacyjna podtrzymująca błotnik na sztycy, klucze od domku do zdejmowania opon, konewka do mycia rowerów :D
Dzień drugi:
Jako, że nie było Jurka :-P i nie miał nas kto popędzać zebraliśmy się dopiero koło godziny 11. Generalnie cały wyjazd to był taki no stress. Na wszystko był czas. Drogę pogubiliśmy już kilka km za Zwierzyńcem, przez co nasza wcześniej ustalona trasa została zweryfikowana bardzo wcześnie. Ja miałam ciśnienie, aby odwiedzić gajówkę Dębowiec, no i się udało. Tam zjedliśmy i udaliśmy się w stronę miejscowości Kosobudy. Znowu było mnóstwo poprzewracanych drzew. Bartek zgubił pompkę, ale na szczęście się zorientował szybko, bo później niestety się przydała. Próbowaliśmy szlakiem czerwonym dojechać do Wojdy i dalej do Guciowa, ale na którymś zjeździe na polu złapałam gumę. Chłopaki dzielnie wymienili mi dętkę – dzięki, i już się mieliśmy zbierać, a tu niespodzianka – Bartek też ma gumę. Dosyć na skróty dojechaliśmy do asfaltu i już po szosie wróciliśmy do Zwierzyńca na spotkanie z Karolą i Kolą. Wieczorem niestety musieliśmy wracać i tak się zakończył roztoczański weekend :-)
Podsumowanie:
Było na tym wyjeździe wszystko – śnieg, piach, błoto, zjazdy, podjazdy, zima, jesień, jesieniozima :D
Patenty użyte podczas wyjazdu – błotnik z butelki pet na uzupełnienie połamanego błotnika, taśma izolacyjna na ochraniaczach, taśma izolacyjna podtrzymująca błotnik na sztycy, klucze od domku do zdejmowania opon, konewka do mycia rowerów :D